Rok
1990 Naszej Ery. Na świat przychodzi dwunasta płyta „bogów metalu”. Już od
samej okładki bije moc kilkuset koni mechanicznych. Głęboki granat nocnego
nieba i ognista czerwień płonącego apokaliptycznego świata, smoczy stalowy
rumak i równie stalowy jego uskrzydlony jeździec! Ogień i stal. I ta wysoko
uniesiona triumfująca pięść – „teraz wam pokażę!”.
„Boże,
ale tandeta!” - chciałoby się dzisiaj powiedzieć… Ano, nasuwa się taka
refleksja, owszem, ale tylko pod warunkiem, że nie słyszało się tego, co jest w
środku! Ciekła brytyjska stal stopiona w ogniu wiecznie gorejących metalowych
serc! Czerń skórzanych kurtek i blask chromu! Zębate koła, łańcuchowe reakcje, cięcie
przestrzeni! Agresywny ryk motocyklowego silnika (zgadnijcie, jakiej marki?),
tempo szalejących na najwyższych obrotach tłoków, żar ognia walącego strumieniami
z rur wydechowych! Armagedon w cylindrze uwalnia boską moc! Siła, wolność i wiatr
we włosach – „heavy fucking metal”! W końcu jedna z koncepcji głosi, że nazwa
„heavy metal” pochodzi od pieszczotliwego określenia używanego przez
motocyklistów na ukochane harleye…
Jeśli
Sauron zamknął całą swoją moc w pierścieniu, to „Ksiądz Judasz” kwintesencję
metalu zawarł na tej płycie. Drapieżne, warczące gitary, częste zmiany tempa,
bogaty zestaw perkusyjny, całe mnóstwo solówek, i melodii. Ściana dźwięku nie
pozostawiająca ani odrobiny miejsca na ciszę, chociaż, jak przystało na
weteranów pamiętających lata 70-te, dają więcej czasu strunom na wybrzmienie,
niż ich następcy. Idealnie dobrane riffy i głos Halforda przechodzący od śpiewu
do wrzasku. Pałeczki walą w bębny od prawej do lewej i z powrotem, stopy
Travisa nie próżnują, palce migoczą na gryfach, a wajcha rozpala się do
czerwoności. Trzech wioślarzy (Downing, Hill, Tipton) na koncercie ma przy czym
demonstrować rytualny headbanging! Żadnego ściemniania klawiszami, żadnych
(uwaga: powieje szowinizmem) żeńskich wokali (falset Halforda wystarczy),
żadnego rozczulania - szybciej, mocniej, głośniej! I tak 10 razy!
Większość
płyt, nawet tych bardzo udanych, ma swoje mocniejsze i słabsze punkty: trzy
kawałki super, trzy do dupy i cztery albo pięć przyzwoitych - ze średniej
wychodzi, że całkiem dobra płyta. Ale nie Painkiller: on ma tylko mocne strony.
Przynajmniej ja nigdy nie potrafiłem wskazać słabych, każdy utwór z tego albumu
można nazwać metalowym hitem. Nie da się tu nic poprawić! Oto dzieło skończone
– każdy element jest na swoim miejscu, każda zmiana czegokolwiek mogłaby tylko
zepsuć efekt. Podobno każda epoka najlepsze dzieła wydaje u swego schyłku – tak
jest i w tym przypadku: po tej płycie nagranie większego dzieła w konwencji
heavy metalu było już zwyczajnie niemożliwe. Po Painkillerze dla „tradycyjnego”
stylu heavy musiały nastać chude lata. I nastały, a muzycy zaczęli szukać
nowszych środków wyrazu na podwórkach typu thrash, death, doom albo w ogóle
uciekając w klimaty rockowe.
Jeżeli
ktoś chciałby zagłębić się w teksty, szukając życiowych prawd – odradzam.
Jeżeli już ktoś to zrobił – no to co, że kicz? Że patos? Ba, ale co to za
patos! To jest patos w najbardziej energetycznej formie, w jakiej człowiek jest
w stanie wymyślić! To jest patos paradoksalny, bo nie na przegadaniu, a na
najprostszej prostocie oparty! Tutaj każde słowo musi mieć siłę uderzenia w
bęben! Efekt dłoni orzeźwiająco trzaskającej z liścia w pysk! Każdy wers musi
nadawać się na nazwę gangu motocyklowego, zespołu, a przynajmniej na tytuł
płyty (tłumaczenie moje):
Black
thunder
White lightning Speed demons cry The Hell Patrol Night riders Death dealers Storm bringers Tear up the ground Fist flying Eyes blazing They're glory bound The Hell Patrol
(Hell
Patrol)
|
Czarny
grom
Biała błyskawica Krzyk demonów szybkości Piekielny Patrol Nocni jeźdźcy Handlarze śmierci Przynoszący burzę Rozdzierają ziemię
Lotna
pięść
Błyszczące
oczy
Stworzeni
do chwały
Piekielny
Patrol
|
Z
drugiej strony: czy można oczekiwać roztrząsania głębokich egzystencjalnych
dylematów od tekstów towarzyszących muzyce brzmiącej jak tysiąc rozgrzanych do
czerwoności silników? „Cierpienia młodego Waltera, którego 1200-tka nie rozpędza
się do setki w 10s tylko w 15”? Nie! Tutaj forma
musi równać się treści, a jedna i druga musi pozostawać mocna, jak stop, z
którego odlano tłoki silnika! Painkiller pozostaje w 100% wierny konwencji.
Jeżeli
wierzyć słownikom, angielskie słowo „painkiller” znaczy tyle, co „środek
przeciwbólowy”. Ale żeby nie było łatwo: angielski „ból”, taki fizyczny, na
który ma pomagać „painkiller”, to „ache”. Natomiast „pain” tłumaczy się raczej
jako „cierpienie”, ból niekoniecznie fizyczny. Ha! I tutaj właśnie wychodzi
cały kunszt poetycki „Księdza Judasza”! Cała artystyczna wrażliwość,
przenikliwość i wizja świata została zawarta w tytule: oto „środek
przeciwbólowy”, ale jaki! Lek na wszystkie bóle tego świata! Co więcej: eliksirem
tym może być zawarta na płycie muzyka, ale może nim też być jazda na maszynie,
która obdarza swego jeźdźca nieziemską mocą i pozwala mu czuć się bogom
podobnym! Nie taki ten Judas ograniczony, jak by się na pozór wydawało!
Tytułowy utwór opowiada wręcz o „Zbawicielu” (saviour) na stalowej bestii, pod
której „śmiertelnymi kołami” pada całe zło ("Evils going under deadly wheels"). To
się nazywa metalowa wyobraźnia!
Płyta
„bogów metalu” nie obyłaby się bez jakiegoś metalowego manifestu. Jest więc Metal
Meltdown, przed którym „nikt się nie uchroni”(„no-one survives”). „Meltdown” to
„przetopienie” (podobno także „topnienie rdzenia reaktora atomowego”…). Należy
więc być pewnym, że prędzej czy później każdy na metala zostanie przerobiony. Wszak
tylko w metalu zbawienie… Ale - bez obaw! Nie będzie tak źle, jeżeli przeanalizować
zaprezentowany w ramach przyjętej na potrzeby płyty poetyki obraz metalowca (w
mojej interpretacji):
LEATHER
REBEL
Hero of the night Blood and thunder Rushing through me Till the dawn of light The sky is turning red Like a renegade All alone I walk through fire Till I crash and blaze I’m living on the edge Start a chain reaction Sears the neon light Stealing all the action Always takes the fight Leather rebel Lightning in the dark Leather rebel With a burning heart Master of the streets Bullet proof and bound for glory Cities at my feet I’m turning on the power Running wild and free No-one dares to stand before me That’s my destiny To rule the darkest hours I can see my future Writings on the wall Legend in my lifetime Stories will recall |
BUNTOWNIK
W SKÓRZE
Bohater nocy Krew i grom Pędzą przeze mnie Do białego świtu Niebo czerwienieje Jak renegat Samotnie kroczę przez ogień Dopóki nie rozbiję się i spłonę Żyję na krawędzi Początek reakcji łańcuchowej Rozpala światła neonów Przejmuje każde działanie Zawsze podejmuje walkę Buntownik w skórze Błyskawica w ciemności Buntownik w skórze Z płonącym sercem Pan ulic Kuloodporny i stworzony do chwały Miasta u moich stóp Włączam zasilanie Dziko rozpędzony i wolny Nikt nie śmie stanąć na mojej drodze Oto moje przeznaczenie Rządzić najciemniejszymi godzinami Widzę moją przyszłość Napisy na murach Legenda za życia Opowieść będą powtarzać |
No
proszę, pomijając formę, nawet humanizmu można się doszukać - i to heroicznego!
A żeby w 100% wyrazić swoją radość z „bycia stworzonym do chwały”, nie wolno
przed ostatecznym rozrachunkiem ze wszelkim złem zapomnieć o strzale na wiwat (One
Shot At Glory). I to jest właśnie, proszę Państwa, metal w najczystszej
postaci! Energia, moc i proste zasady! Choćby nie wiem jak czarnych słów używać
i tak cały album przesiąknięty jest… witalną siłą i rockandrollową radością
życia! Niech mi tylko ktoś powie po przesłuchaniu tej płyty, że czuje się
zdołowany, że nie czuje w żyłach tej płynącej stali i rosnących skrzydeł! Ból
głowy u nieprzywykłych mogę zrozumieć, ale „doła”!?
Copyright 2000-2008 Judas Priest Music Ltd Site Design by Murray Francis Żródło: www.JudasPriest.com |
Judas
Priest został uznany przez MTV za drugi (po Black Sabbath, cóż takiego jest w
tym Birmingham?) najważniejszy zespół
metalowy świata. Mało kto wie, że wprowadzenie do metalowej garderoby skór
nabijanych ćwiekami przypisuje się Halfordowi (albo, po jego coming oucie, nie wszyscy chcą wiedzieć…). Pamiętam,
że niewielu moich znajomych zasłuchiwało się w płyty „Księdza Judasza”, nie znalazłem
też żadnej strony fanklubu z prawdziwego zdarzenia, stąd moje wrażenie, że
grupa ta nie była w Polsce nadto popularna. Zwłaszcza w porównaniu z Iron
Maiden. Nie zmienia to faktu, że cała rzesza muzyków cieszących się w naszym
kraju dużo większą popularnością przyznaje się do inspiracji dokonaniami Judas
Priest. Jako odwiecznego fana Painkillera nie dziwi mnie to wcale. Zespół
nagrał co najmniej kilka tzw. „kultowych” płyt przed 1990 rokiem. Po odejściu
Halforda w 1993r. nastąpił okres, którego, moim zdaniem, mogłoby nie być w
historii tego zespołu, a po wielkim powrocie zespół stworzył jeszcze całkiem
przyzwoity Angel Of Retribution, ale żadna inna płyta „Księdza Judasza” nie
może równać się z „Bólobójcą”. Płyta trafiła w moje ręce jakiś rok po premierze
i od początku pozostawałem pod jej urokiem. Nie wiem, czym karmił bym dzisiaj
swoje uszy, gdybym nie przedeptał w rytm Night Crawler, Touch Of Evil i Hell
Patrol, jako nastolatek, kilometrów swojego pokoju z drągiem robiącym za
gitarę. Różne przeżywałem później fascynacje i różne były okresy, kiedy do Painkillera
nie wracałem, ale do dziś, kiedy z głośnika dobiegają mnie pierwsze dźwięki,
rozglądam się za jakimś drągiem… I nie jest to tylko pieski odruch Pawłowa…
Jak
już powiedziałem, płyta wpisuje się w pewną konwencję i jest mistrzowską jej
realizacją. A że konwencja ta została oparta na bardzo prostych wartościach i
sposobach ich wyrażania? To już pozostaje tylko do subiektywnej oceny odbiorcy.
Wszystkim
nieprzekonanym proponuję skromny eksperyment – zabierzcie tę płytę ze sobą do
samochodu. Pamiętajcie tylko, że po jej włączeniu Wasze auto liczbę koni
mechanicznych pomnoży razy dwa…
Mrok
Painkiller - ***** - grynszpan szlachetny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz